piątek, 11 stycznia 2013

Gościem rzadkim...

  ...u siebie samej bywając, chcę się - na dobry początek roku 2013 - pochwalić. Otóż, pewnego pięknego jesiennego dnia A.D. 2012, zawędrowałam na bloga miłej pani Brytyjki, imieniem Rebecca, która jest piosenkarką i absolutnie niezwykłą kreatorką przepięknej biżuterii hand made. 
    
Jak raz, pani ogłosiła na swym blogu rozdawnictwo cukiereczka. Bez nadziei, jak to w takich zabawach bywa, zapisałam się sobie do kolejki. No i zapomniałam o sprawie. Aż tu nagle, brzdęk! Maila dostaję z powiadomieniem, żem oto beneficjentka tego cukierka. No! radość moja była bezbrzeżną:) Cukierek nadszedł był na początku grudnia. I wyglądał tak oto:





Byłam zachwycona! Jednocześnie zmartwił mnie brak czasu, by wykorzystać otrzymany podarunek. W pracy - niekończąca się gorączka i priorytet zadań do wykonania na wczoraj. W domu - przygotowania do świąt, a w duszy - ciągła potrzeba leniuchowania i bezproduktywnych wędrówek po bezkresach Internetu. 
  
Dlatego trwało długo, zanim wzięłam się w garść. Z koralików otrzymanych from Rebecca  zrobiłam parę kolczyków, bransoletkę oraz dwa necklaces:) Niestety, zdjęć kolczyków nie posiadam - zabrał je św. Mikołaj, zanim zdołałam chwycić za aparat. Bransoletkę zresztą też, tę jednak zdążyłam obfocić.  
Nie wiem, czy udało mi się ugotować zjadliwą Bead Soup z kosztowności:) from England... 
Oceńcie same, sprawiedliwie, bez politowania:)
    Naszyjnik wykonany częściowo z koralików Rebecki, częściowo z rodzimych. 




Jego najatrakcyjniejszym elementem jest ceramiczny (?) kwiat. Piękne są też koraliki fasetowane, tzw. fire polish, które dobrze skomponowały się ze szklanymi czarnymi kulkami oraz drobnicą - seedsami. 



Całość zakończona makramką, bo wszystko wisi na moim ulubionym sznurku. No to, jak tam?











 


    A oto bransoletka, makramowa, na cienkim bordowym sznurku (ponoć bordowy jest kolorem jesieni i zimy 2012?)










    Użyte koraliki to fasetowane szklane kulki, małe dynie i fire polish. Wszystkie pochodzą z miłego podarunku:)







Kolejny naszyjnik z koralikowej zupy:                                                                                                                                                                                        
     Na grubym sznurku zawisł prawdziwy misz-masz: szklane kwiatuszki w otoczeniu pereł hodowlanych i koralików fire polish. 
     Dołożyłam do nich skarby ze swoich skrzyń - kostki ceramiczne i piękne drewniane....yyyyyy (jejku, pomroczność jasna nie pozwala mi nazwać ich kształtu:) Długość tego naszyjnika jest regulowana - co bardzo lubię.


      Tak się rozpędziłam, że postanowiłam na koniec ustroić biust bezrękiej modelki na jednej nodze. Mimo braku głowy, sprawiała wrażenie zadowolonej. Ja chyba też:)


   Z przesyłki from England został mi jeszcze jeden duży element. Muszę wyczochrać z niego coś fajnego - jeszcze nie mam pomysłu, czasu zresztą nie mam też. Ale przecież kiedyś je zdobędę:)
Miłego łikędu!

5 komentarzy:

  1. Droga Prządko, same śliczności u Ciebie. Nie ma to jak prezencik otrzymać z zaskoczenia i to TAKI śliczny kolorowy.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku bo nie miałam jeszcze okazji Ci pożyczyć ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana moja...ale Ty mogłaś to rozbić na odrębne posty jakoś,bo ja teraz nie wiem co najpierw chwalić...Jedno jest pewne-naszyjniki mowę odbierają!
    Bywaj kochana czasami ;)
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  3. Naszyjnik zupa (swoją drogą pierwszy raz słyszę taką nazwę) jest przepyszny!
    ^^)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach! Dziękuję, dziękuję:)
    Podbudowałam swoje ego, trochę ostatnio skotłowane:)
    Uściskuję serdecznie wszystkich komentatorów i wyrazy podziwu każdej z Was przesyłam, za Wasze prace i talenty rozliczne:)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...